czwartek, 19 listopada 2015

Weekendowe - Lyon


Old Lyon by night by Paweł M on 500px.com

Okej znowu z opóźnieniem, ale nie poddaje się - to tylko chwilowy przestój. W weekend postaram się opisać trochę bardziej bieżący wypad do Porto i okolic.

A tymczasem październikowy Lyon.



Do Lyonu łatwo można dostać się easyjetem z KRK w przystępnych cenach. jak ktoś planuje może jakiś mecz przyszłorocznego Euro warto już zapolować na bilety. Lyon to też jedno z większych ale zarazem bardzo spokojnych  miast Francji, dodatkowo słynące z wyśmienitej kuchni. Tym razem udało się nam wyrwać na 3 dniowy weekend, bo czym by było życie bez podróżowania non-stop.
Napisałbym, że to jeden z moich ulubionych krajów, jednak zdecydowanie bardziej leżą mi Portugalia i Włochy. Ale co poniektóre miasta i regiony Francji też dają radę i tak właśnie jest ze stolicą regionu Rodan-Alpy.



Mnie miasto urzekło, ma bardzo fajny klimat, spokój dużo miejsca do spacerów, super bulwary i naprawdę przyzwoite steki - wołowina my love. Idealnie nadaje się na weekendową eskapadę, jest co robić, jest co zwiedzać. Dodatkowo jest kilka fajnych muzeów czy innych atrakcji które można zrealizować w dobrej łączonej opcji za sprawą City Card.

Przykładem takiego Muzeum jest Musée des Confluences.

Przypominało mi mocno muzeum historii naturalnej z Wiednia, naprawdę warto zarówno ze względu na stałe ekspozycje jak i te tymczasowe. Już sama bryła i położenie muzeum robi wrażenie.



Dzięki "karcie turysty" macie wstęp do dużej ilości muzeów za darmo czy też choćby dzienne bilety na komunikacje miejską lub godzinny rejs statkiem po Rodanie. 





Może nie jest to jakaś nadzwyczajna oszczędność, ale daje większe możliwości manewru gdy pogoda nie jest najlepsza i nie sprzyja włóczeniu po mieście. A pochodzić warto, można znaleźć naprawdę sporą ilość murali czy też magicznych przejść między ulicami starego miasta:






No  i na koniec to co ważne zapamiętania i podkreślenia... pozwiedzajcie knajpy, bo naprawdę jest tam kilka restauracji, które może najtańsze nie są ale za 50 parę euro z butelką wina w dwie osoby można zjeść coś wyśmienitego. I myślę, bo w mojej ocenie tutejsza kuchnia stoi na bardzo dobrym poziomie, zwłaszcza rodzinne małe knajpki.



piątek, 30 października 2015

Sigiriya


Z naszego hostelu do góry świątynnej mamy jakieś 10 minut drogi - więc spokojnie nie śpiesząc się rozkoszujemy się śniadaniem, oglądamy chmury zaciągające niebo. Wydawało się, że pogoda fotografią sprzyjać nie będzie. Godzinę później już tylko małe obłoczki leniwie przesuwały się po niebie.


Sama Sigiryia to mekka turystyczna: kolejki i mnóstwo ludzi o każdej porze roku - ale warto, bo jest to coś czego nigdzie indziej nie spotkamy. I tak po wejściu na szczyt, wszystko budzi podziw - poziom ówczesnego zaawansowania totalny szał no i znowu te dzikie małpy złodziejki - pilnujcie się - wcale nie są gorsze od tych z Gibraltaru.



Spędzamy na szczycie około godziny, chłonąc atmosferę tego unikalnego miejsca. Ale też już wiemy, że tak naprawdę super miejscem może być skała położona naprzeciwko  - w odległości ok. 2 km w linii prostej – Pidurangala Rock. I tam też kierujemy się zaraz po zejściu z góry. Wstęp na Pidurangala jest znacznie tańszy niż na Sigiriyę – około 500 rupii w porównaniu do 4 tysięcy chwile wcześniej.




Po około 30 minutowym wejśiu znajdujemy się na szczycie i tutaj widoki są niesamowite -
absolutnie zapierają dech w piersiach. Postanawiamy posiedzieć dłużej na szczycie, mimo niesamowitego żaru z nieba, chłodzi nas przyjemny wiatr, a my kontemplujemy wszystko co w się znajduje wokół. I tak na prawdę wiemy już, że spełniliśmy nasze plany, a teraz już czeka nas tylko odpoczynek.


Panoram of Sigiriya by Paweł M on 500px.com

wtorek, 27 października 2015

Sri Lanka - Kandy


Do Kandy dojeżdżamy pociągiem, tak jak wspominałem wcześniej, to był nasz ulubiony środek transportu na Sri Lance. Najważniejszym punktem turystycznym jest tu wielka świątynia Buddyjska, w której dość rygorystycznie przestrzegają zasad ubioru i należy pamiętać o długich spodniach a przynajmniej o długiej chuście. Świątynia Zęba Buddy czyli Sri Dalada Maligawa (znajduje się tam właśnie ta relikwia) to właściwie cały zespół świątynny. 






Duże wrażenie robi panująca tam atmosfera modlitwy i zadumy. Wyjątkowo podobało nam się miejsce na zewnątrz świątyni troche przypominające szklarnię, gdy w długich rzędach lichtarzy każdy mógł zapalić lampkę oliwną, jako ofiarę dla Buddy. Pięknym zwyczajem który można obserwować tam w pełnej krasie jest składanie ofiary z kwiatów na ołtarzach.



Z zadumy wyrywa czasem pielgrzymów pianie kogutów, które włóczą się swobodnie po terenie kompleksu korzystając z przywileju bycia świętym drobiem J

Poniżej jeszcze trochę zdjęć z poza światynii.




Po zwiedzaniu świątyni udajemy się na szybkie zakupy, czyli po jakąś szamę na podróż, bo jeszcze przed zmrokiem zamierzamy osiągnąć Sigiryie - oj tak mocno dopinamy grafik - wszystko po to by na koniec mieć kilka dni na nierobienie. Łapiemy busa i w drogę. Niestety do samego celu nie udaje nam się dojechać środkami publicznego transportu, gdyż tracimy mnóstwo czasu na korki w Kandy, a do Dambulla dojeżdżamy już po zmroku, a co gorsza po ostatnim busie do Sigiryi. Tak więc znowu uszczęśliwiamy kierowcę Tuk Tuka, choć ciężko się targujemy, żeby nie zdarł z nas za dużo.




I tak jakimś cudem udaje nam się dojechać do celu. Jest to miejsce, z którym wiązałem największe nadzieje fotograficzne i jak pokazał czas nie zawiodłem się.. Ale tak naprawdę okazuje się, że to druga skała świątynna daję te lepsze możliwości. 

sobota, 24 października 2015

Sri Lanka - Adam`s Peak nie-przygoda


Jak już wcześniej pisałem grafik napięty - Pobudka dość wcześnie rano - pociąg 7:15 - i ruszamy w trasę do Hatton skąd do podnóża Adam`s Peak pozostanie  nam jeszcze około 30km - my leniwi namówieni przez Tuk Tuk majstra wybieramy tą opcję. W sezonie pielgrzymkowym są bezpośrednie autobusy,  w innym wypadku do Dalhousie trzeba dostać się z jedną przesiadką. Trafiamy na bardzo przyjemny Guest house i jako, że jest środek dnia decydujemy się trochę pochodzić po okolicy. 



Wahamy się czy przypadkiem nie zaryzykować i nie udać się od razu na szczyt - tak, tak nie do końca chciało mi się wstawać zgodnie z zaleceniami o 2 w nocy, żeby  przed świtem być na szczycie. Ostatecznie decydujemy się na nocny atak - czego będziemy żałować.

Należy pamiętać, że poza sezonem pielgrzymkowym trasa na szczyt nie jest oświetlona, warto się zaopatrzyć w czołówkę lub dobrą latarkę. Dla osób z dobrą kondycją wyjście nie powinno zająć więcej niż 3h - jeśli jednak chcecie się zatrzymywać po drodze lub nie do końca ufacie własnym organizmom dobrze liczyć 4 godziny. Poniżej trochę zdjęć z telefonu - szkoda mi było aparatu wyciągać w centrum tego monsunu.





Jeszcze jedna uwaga z mojej strony - nauczony doświadczeniem - to, że jesteście na Sri Lance nie oznacza wysokich temperatur wszędzie i o każdej porze dnia i nocy. Punkt drugi - jeśli może padać to będzie na pewno. Tak więc my zaliczyliśmy małego pecha. Trzy godzinne podejście obfitowało w niezwykłe opadu deszczu, przemoczeni dotarliśmy pod szczyt grubo przed 5 rano, co oznaczało, że przy temperaturze około 5 stopni i mocnym wietrze będziemy cierpieć około 1.5h. Nie popełniajcie naszego błędu. No i co najgorsze, pogoda ani widoczność nie jest gwarantowana. Jasne, przy dobrych warunkach zostaniecie wynagrodzeni widokami niezwykłymi, ale może się zdarzyć tak, że zobaczycie... NIC. I tak było w naszym przypadku, niestety widoczność była zerowa, ale samo doświadczenie było mocno interesujące.




 Gdy tylko zrobiło się jasno schodzimy z powrotem do wioski (A po osiągnięciu hostelu wyrzucam wszystko co miałem na sobie - tak byłem przemoczony totalnie tak jak nigdy w życiu - myślę. że to
był efekt jak po wskoczeniu w ciuchach do wody. Mając na uwadze, że przy tamtejszej wilgotności buty schłyby około tygodnia – lądują w koszu) na śniadanie i w dalszą drogę tym razem do Kandy.




czwartek, 22 października 2015

Sri Lanka - Haputale


Haputale tak tu chyba po raz pierwszy poczułem się zaskoczony i to mega pozytywnie. Panorama rozciągająca się z tego miasteczka na południe była po prostu niesamowita. Trafiliśmy za namową Lonely do Sri Lak Guest house, który swoją drogą naprawdę dawał radę - może nie był najtańszy ale zarówno pokoje jak i jedzenie na miejscu świetne. Dojechaliśmy na miejsce około godziny 20 tak więc było już praktycznie ciemno a my wykończeni postanowiliśmy kłaść się spać gdyż grafik na następny dzień znów napięty.



Pierwszy cel - Liptons Seat - miejsce, z którego według wszelkich przesłanek Sir Lipton doglądał swoich wspaniałych plantacji herbaty. Po sprawdzeniu odległości stwierdziliśmy, że w jedną stronę bierzemy Tuk Tuka co było całkiem niezłym pomysłem, gdyż był to kawał drogi. Miejsce położone jest magicznie. Nie dość, że samo Haputale leży już na wysokim wzniesieniu, to tutaj przemierzamy morze pól herbacianych - widoki cudowne - miejsce jest z pewnością warte odwiedzenia.






Z powrotem decydujemy się na spacer przez niesamowite wzgórza pełne krzewów herbaty, nie spiesząc się, rozkoszujemy się super klimatem. Po drodze odwiedzamy fabrykę herbaty, jednak na nasz pech albo i szczęście jest ona nieczynna ze względu na festiwal Hindu odbywający się w lokalnej świątyni, w związku z którym wszyscy pracownicy mają wolne. 





Korzystając z wolnego popołudnia jedziemy pociągiem do Ella, tak zachwalanego w necie i na przewodnikach. 




Dla nas jednak europejski klimat to nie jest to czego szukamy i po obejściu miasteczka udajemy się do wodospadu oddalonego o jakieś 6km na południe - gdzie też szału nie ma :p. Tak więc nasze odczucia odnośnie Ella są jednoznaczne - nie warto. Na pewno na Sri Lance znajdziecie wiele ciekawszych miejsc, o unikalnym klimacie, my nie szukaliśmy ducha europejskiej komercji, więc poczuliśmy się mocno rozczarowani - ale espresso na miejscu było wyborne i za to mały plusik ode mnie. Ale chciałbym zwrócić tutaj uwage na coś innego na trasę pociągiem - jest ona przepiękna i może właśnie ze względu na to warto uderzyć do Ella. W pociągu do Haputale spotykamy przesympatycznego Niemca z którym zamykamy wieczór butelką całkiem niezłego Arracka. Plan na dzień następny Adams Peak.

piątek, 9 października 2015

Sri Lanka - Udawalawe

Photograph Udawalawe National Park by Paweł M on 500px



Pobudka wcześnie rano i udajemy się na dworzec autobusowy, na którym okazuje się, że godziny z rozkładów jazdy mają niewiele wspólnego z rzeczywistością - musimy poczekać niecałą godzinę na nasz autobus – o tak złodzieje snu.

Autobusem udajemy sie do oddalonej o około 2 godziny drogi Embilipitiyi. Tam czeka na nas znajomy gospodarza z Deniyaya, który zgarnia nas jeepem i zawozi bezpośrednio na małe safari po parku Udawalawe. Po parku można poruszać się wyłącznie wynajętym jeepem. Mozna probować podjechac pod bramy i tam negocjowac ceny z lokalsami lub też wczesniej w hostelu, guest housie – napewno wam kogos polecą. Niestety przewodnik nie utrzymał poziomu Palego. Nie mogę jednak powiedzieć, że byl zły, bo samo safari bylo super.




Udało nam sie zobaczyc praktycznie wszystko, co chcielismy. Stada słoni, bawołów, mnóstwo dzikich ptaków, jaszczurek i całkiem spore warany. Dostrzegliśmy nawet w gąszczu młode kotki z rodziny leopardów/lampartów. Dodatkowo fakt, że bylismy tam we wrześniu, a więc w ostatnim miesiącu pory suchej, zaraz przed porą deszczowa powodował, ze Udawalawe wygladał niczym sawanna. Było to prawdziwe zderzenie z dziką przyroda, nawet jesli to tylko rezerwat. Safari trwalo okolo 3h, co przy wysokich temperaturach było dość meczace.


Photograph Oh! How I love Lizards by Paweł M on 500px






Po pożegnaniu z przewodnikiem szukamy kolejnego busa z miejscowości Udawalawe. Jeszcze tego samego popołudnia z przesiadką w Pelmandulla, po długiej podróży przy okropnie głośnej lokalnej muzyce docieramy do Haputale, miejscowości niesamowicie położonej na o przełęczy, otoczonej plantacjami herbaty.

Photograph the Elephant in wild by Paweł M on 500px

środa, 7 października 2015

Sri Lanka - Sinharaya Rain Forest


Zanim dotarliśmy do Deniyaya zaczyna powoli zmierzchać, co w praktyce oznacza na Sri Lance definitywny koniec życia na ulicach, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach. Bazując na przewodniku lonely planet chcemy sprawdzić dwa hostele i idąc do jednego przypadkiem trafiamy do drugiego z nich, a mianowicie Sinharaya Rest, który znajduje sie niedaleko buddyjskiej świątyni (przy Temple Rd). I tak naprawdę był to zloty strzał. Na miejscu dowiadujemy sie, że brat właścicielki organizuje wypady do lasu deszczowego w naprawdę przyzwoitych cenach. 


Co nas zaskoczyło, to ze wyprawa z Palim miała trwać 8h, w przeciwieństwie do innych oferowanych przez lokalnych przewodników - ok 2-3h. Tak więc skusiliśmy sie szybko i na pewno tego nie żałowaliśmy. Ten jeden dzień w lesie deszczowym to chyba najlepsza przygoda i wspomnienie ze Sri Lanki. Pali był świetnym przewodnikiem i animatorem, dało się odczuć, że jest mocno zafascynowany i zżyty z tym miejscem.

Poniżej najlepszy przykład:


Plus jego wiedza na temat roślin, zwierząt i wszystkiego związanego z lasem deszczowym niesamowita. Za każdym razem, znajdował w gąszczu jaszczurkę, czy też węża czyhającego na drzewie byłem pod wielkim wrażeniem.





Nie mówiąc już o małpach, które był w stanie dostrzec wysoko na drzewach, kiedy ja z pomocą obiektywu miałem trudności. Był też zaopatrzony w dwa kilo soli, którą nacieraliśmy buty i wsypywaliśmy do skarpetek, żeby odstraszyć pijawki, od których roiło się na ścieżce.




Cała wyprawa była niesamowitym przeżyciem, spotkaniem z całkiem nową rzeczywistością. A wisienką na torcie było pływanie pod wielkim wodospadem w środku lasu, obserwując małpy skaczące wysoko w koronach drzew…







Wykończeni po całym dniu intensywnych doznań i ubabrani po kolana w pomarańczowym błocie docieramy do guesthousu i udajemy sie na spoczynek.


Juz następnego dnia czeka na nas Udawalawe National Park.
„Nowy dzień, nowe przygody“.